Komentarze: 2
Odbylam dwudniowe warsztaty z "umiejetnosci klinicznych". Takie zajecia pod haslem: co kazdy psycholog kliniczny wiedziec i umiec powinien. Ale od poczatku. Na miejesce przeznaczenia, czyli odbywania sie owych zajec jechalam pociagiem. Zimno w nim bylo jak w psiarni (w zasadzie nie wiem czy naprawde jak w psiarni bo nigdy w niej nie bylam a moj pies mieszka w domu wiec jest mu cieplo). Zamarzalam strasznie i nie pomagal cieplutki plaszcyk, skulanie sie na siedzeniu i nos i usta zasloniete golfem. Przyszedl pan z warsa i zaproponowal mi ze cos mi chetnie sprzeda, ja jakos asertywnie (nienawidze tego slowa) podeszlam do rzeczy i powiedzialam ze jest mi za zimno zeby wyciagnac rece spod plaszcza i wyciagnac pieniazka. Pan powiedzial ze jak mi tak zimno to on zaraz konczy prace i wpadnie tu do mnie to razem podgrzejemy atmosfere........ Boze, skad tacy sie urywaja? Ja nawet nie mialam ochoty z nim zamienic wiecej niz trzy slowa a co dopiero podgrzewac atmosfere. Drugi taki madrala - konduktor. Mam nawet podejrzenia ze dobieraja sie w takie sklady :o) grupa niewyzytych ofiar zyciowych uwazajacych ze sa zabawni w stosunku do podrozniczek. Ale konduktor byl odwazniejszy, usiadl w przedziale i nawet zasunol za soba drzwi. Ale chyba jednak jestem malo apetyczna (i Bogu dzieki!!!) jak jest mi zimno, bo odburknelam tylko costam ze mi zimno i ze nie mam ochoty na dyskusje i akurat drugi konduktor - ten chyba z udanym zyciem seksualnym - wstapil po kolege do mojego przedzialu i powiedzial zeby mi nie przeszkadzal. Zgodzilam sie z nim natychmiast i obaj znikneli sobie raz na zawsze. Ufff... bylo juz spokojnie, ale nadal cholernie zimno. No i taka byla wlasnie trasa.... zla, zmarznieta i wogole na nie, majaca wizje 6 godzin zajec z czegos co brzmi dziwnie udalam sie na z gory upatrzona pozycje do sali numer 009. Jakaz to byla frajda ujrzec prawdziwe lustro weneckie... sale terapeutyczne takie maja, wiec jesli ktos idzie do terapeuty a na scianie wisi wielkie lustro to moze byc pewny ze po drugiej stronie siedzi banda studentow i analizuje jego kazde slowo. Z takimi studentami o tyle jest przesrane ze maja wielka zdolnosc do nadinterpretacji. Szczegolnie tacy, ktorzy nigdy nie mieli nigdy do czynienia z zywa psychologia tylko wszystko znaja z ksiazek. I tak np. jesli ktos powie ze lubi lody waniliowe to moze sie okazac, ze pacjent mowic ze lubi lody stawia jawny opor i nie chce mowic o waznych przezyciach wewnetrznych, albo ze ma pozytywne doswiadczenia z owymi lodami, albo ze przezyl cos fajnego i jakos sie z tym wiazalo jedzenia lodow waniliowych (np. siedzial na lawce jadl takie lody i przechodzila obok najbardziej zajebista laska jaka kiedykolwiek widzial), albo ze lubi sex oralny, albo ze poprostu lubi lody waniliowe. Ech..... psycholodzy sa jednak okropni!!!! Ale o tym pisalam kilka dni temu wiec nie bede sie powtarzala :o). W kazdym razie zajecia maly na celu nauczyc nas rozmowy z kientem. Wiekszosc z tego juz wiemy ale to byly takie cwiczenia praktyczne..... i nagle naszym oczom ukazal sie najwiekszy koszmar studenta psychologii. KAMERA!!!! Nic tak nie przeraza studenta psychologii jak nagrywanie rozmowy z klientem a potem ogladanie siebie i obeserwowanie jakie sie robi glupie i banalne bledy w kontakcie z pacjentem.... Wiec poziom stresu byl nadzwyczaj wysoki.... na szczescie to kliniczna z zajecia z radzenia sobie ze stresem mamy za soba.... :o))). Przezylam. :o)))