Archiwum styczeń 2006


sty 15 2006 be cool
Komentarze: 2

Wczoraj byłam na bardzo żałosnej i snobistycznej imprezie. Dziesięć mocno posuniętych w panieńskim czasie kobiet sukcesu, świętowało wydawanie jednej za mąż. Radości towarzyszyła oczywiście dość słabo skrywana zazdrość, – dlaczego ty będziesz miała męża a nie ja. Znalazłam się tam wraz z przyjaciółką z przyczyn znajomości z panną młodą, aczkolwiek nie znałyśmy całej reszty szacownego grona. Wszystkie niedojebane jak jeden mąż, wszystkie z chcicą w oczach, co objawiło się ciąnięciem na dyskotekę ze wszystkich sił. Siedziałyśmy grzecznie w ekskluzywnym lokalu, gdzie nie można mieć na sobie swetra i dżinsów, popijałyśmy jeszcze bardziej ekskluzywne drinki zajadając pięknie podanymi zakąskami. Wszystko idealne do wyrzygania… Potem na dyskotekę… Tutaj chciałam się pożegnać, ale jakoś chcica też zawładnęła i mną – nie mogłam sobie odmówić zobaczenia tygrysic w akcji :)). Weszłyśmy do pierwszego lokalu, średnia wieku 13,4 i smród roznoszący się na pół rynku… zrobiło mi się słabo, a to podobno najbardziej trendy lokal. Postanowiłam się pożegnać, ale było to trudne do wykonania w huku muzyki umcyk – umcyk. Miejsca za bardzo nie było, więc szacowne biznes-grono wyruszyło na poszukiwania kolejnych lokali. Przechodząc od lokalu do lokalu przypomniałam sobie jak bardzo to lubiłam mając 16 czy 17 lat. Niestety przy niezdesperowanych 28 trochę się zmienia perspektywa. Po zwiedzeniu 5 lokalu w którym średnia wieku diametralnie wzrosła do około 17, powiedziałam pas i grzecznie pożegnałam się z krakowską śmietanką biznesową. Poszłam do mojego ulubionego i znajomego klubu, gdzie mogłam się napić wódki z normalnego kieliszka jak biały człowiek :) . Pomyślałam że to miło ze strony tego gościa na górze że chroni mnie przed desperacją i niedojebaniem…. Bo to straszne :))))

gaja : :
sty 11 2006 chodz opowiem ci bajeczke...
Komentarze: 3

Kiedy człowiek już dojdzie do siebie po sylwestrze i uświadamia sobie że w jego wieku jest o jedna cyferka wyżej, a jeszcze ma świadomość że mija mniej więcej jedna trzecia jego życia to mówiąc najogólniej dostaje pierdolca i idzie w tango. Bo miło jest przypomnieć sobie, że jeszcze 10 lat temu było się młodą zajebistą dupą, miało się cały świat gdzieś a głównym celem życiowym było buntowanie się, przeciwko czemu się tylko da.

Jak miałam koło dwudziestu lat to wydawało mi się, że jestem dorosła i wszystko wiem o zyciu… a co najśmieszniejsze myślałam że wiem o co w życiu chodzi. Miałam cele wpisane w wykłady z filozofii. Potem jak miałam o piec lat więcej wydawało mi się, że jak miałam dwadzieścia to nic nie wiedziałam i teraz właśnie jestem u szczytu mojej znajomości z mądrością życiową. A teraz jak mam jeszcze o kilka więcej to wiem na pewno, że nigdy nic nie wiedziałam, że nadal nic nie wiem i prawdopodobnie się nie dowiem jeszcze przez kurewsko długi czas. A potem zostałam psychologiem i innym się wydaje że będę widziała za nich :)))

Całość mojego bardziej dorosłego życia przepierdoliłam (się) w różnych miejscach i w większości przypadków było miło. Kilka razy zachciało mi się miłości, ale doroślejąc miałam na nią coraz mniejsza ochotę. Najgłupsze jednak ze wszystkiego było palenie. Kurwa mac jak ja jarałam. Dwie, czasami nawet trzy paczki dziennie. Kiedyś to była podstawa egzystencji – dzisiaj myślę sobie, że podstawa głupoty. Ale jak by mi ktoś tak powiedział parę lat temu to pierdolnełabym mu mowę o tym, jak to mi papierosy smakują i w ogóle…. Co jest najśmieszniejsze w zmianach na przestrzeni kilku lat – IMPREZY – chleje się tak samo, ale inne trunki i w innej atmosferze i każdy ma swój kieliszek – co mogło się niegdyś wydawać dziwne.

Coś jest takiego w tym życiu okołotrzydziestkowym, że człowiek uświadamia sobie jak to jest fajnie żyć, jak to jest fajnie przepierdolić tyle ile się da, żeby było, o czym potem opowiadać i co wspominać. A najważniejsze żeby bawić się dalej ile się da, żyć jakby się tańczyło na krawędzi świata i cały czas robić wszystko z radością dziecka. Ja na przykład z radością dziecka właśnie wybiorę się do klubu na drinka z przyjaciółmi.

To tyle na dziś od rozmyślonego egzystencją starszaka

gaja : :
sty 09 2006 psycholog tez czlowiek
Komentarze: 0

Odczuwam potrzebę oznajmienia światu, że psycholog też człowiek,

nie prześwietla duszy a i napić się musi.

 

Tak jak przypuszczałam dzisiejszy dzień był dużo lepszy od poprzedniego. Po oglądaniu „sexu w wielkim mieście” (mężczyzno, jeśli jeszcze tego nie widziałeś a chcesz aspirować kiedykolwiek do szczęśliwego związku to zobacz przynajmniej kilka odcinków) do 6 rano, dzień skrócił mi się o spanie do południa. Jakiś kretyn postanowił zadzwonić do mnie o 9 rano, i to był naprawdę zły pomysł… myślę, że już nie zadzwoni. Wstawanie trwało długo, zresztą niezdrowo jest szybko wstawać.

 

Dzień zleciał szybko. O 17 miałam spotkanie z koleżanką, po wymienieniu poglądów na temat całowania się w czasie sexu i poza tym czasem, omówieniu kilku ważnych kwestii związanych z chorobami wenerycznymi i wysypkami na penisach, wypiciu jakiejś dziwnej ilości ajerkoniaku z rumem oraz marginalnego przegadania kwestii zawodowo – zarobkowych (bo w tym celu było spotkanie) udałam się do zaprzyjaźnionego klubu kontynuować tak pięknie rozpoczęty wieczór.

 

Gdzieś zahaczyłam nieco przypadkiem o dwóch panów przy kolacji. Śmiesznie tak czasem pogadać o pierdołach w gronie starych kumpli. Temat sexu i desperacji jednego z nich, skończył się jak zwykle wywodami na temat kogo można zerżnąć i dlaczego a kogo nie. I tym sposobem okazało się, że sąsiadka nawet nie jest tak strasznie brzydka że by się nie dało ale ma chłopaka, że ktośtam to cośtam. W każdym razie, uznałam, że wykształcony mężczyzna w desperacji jest o wiele bardziej żałosny niż kobieta.

 

No i potem wylądowałam w klubie, gdzie zawsze mogę liczyć na znajomych :)) Może, dlatego że klub jest moich przyjaciół i po prostu tam są. No i temat sexu i wspomnień sięgających 10 lat wstecz zdominował wieczór. I tak w tym gronie w zasadzie każdy z każdym spał, więc puszczalstwo sprzed lat jest tu cechą pozytywna a nie powodem do zaczerwienień.

 

W każdym razie fajny dzień, fajny wieczór, fajne życie. Czego i Wam życzę.

gaja : :
sty 08 2006 bo to zły dzień był... :)))
Komentarze: 4

Jest coś takiego w życiu kobiety, że jak jej się wszystko kurewsko posypie, od zdrowia, przez karierę do czegoś hucznie nazywanego uczuciami to przewracając się z boku na bok i trzymając głowę na za twardej poduszce postanawia napisać kilka słów o dość dziwnej porze i mało uchwytnym sensie. Chujowo się nie może zasnąć nawet w satynowej pościeli... chociaż pani w sklepie była innego zdania.

 

Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy zrobiłam się za bardzo wyrozumiała. Zaczęłam tak zajebiście rozumieć innych, że olałam wszystkie swoje zmartwienia, na rzecz małej awantury od czasu do czasu i zaciskania zębów z bólu istnienia w czasie pozostałym. Awantury były małe, tłamszone moim największym atutem a zarazem mechanizmem obronnym – poczuciem humoru. (skrzywienie zawodowe z tymi mechanizmami obronnymi, emocjami i innymi słowami ze slownika mlodego psychologa) Potem dużo się działo, ja wpadałam coraz głębiej a świat oddalał się ode mnie coraz mocniej i mocniej…. Od czasu do czasu ściągało mnie na ziemię poczucie obowiązku (i pierdolneło w pysk ze dwa razy), nowe odcinki „gotowych na wszystko”, i rachunki do zapłacenia w moim nowym, pięknym mieszkaniu - to chyba tyle. Niemniej jednak trzeba przyznać, że czułam się w tym wszystkim dość gówniano. W miesiącach jesiennych, mobilizowała mnie praca – teraz nie mobilizuje mnie nic. Postanowiłam zalozyć klub anonimowych niepracujących lub dzilnie unikajacych pracy. I uwazam że to zajebisty pomysł.

 

Dzisiaj przegrałam z tym, co mogłoby mnie mobilizować, nie wygrałam konkursu. No i strasznie mi sie przykro zrobiło, tak przykro ze musialam iści do kosmetyczki i wydac te ciężko unikanim pracy zarobione pieniądze. Żeby nie było tak prosto – bo przecież jestem w 100% kobietą – bardzo mnie cieszy że konkursu nie wygrałam, bo wsadzenie siebie na rok w jakiś projekt którego musiałabym się kurczowo trzymać było absolutnie bez sensu pomysłem i chyba wpadłam na niego po pijaku. Smycz nie dla mnie... raczej kolczatka :)) Niemniej jednak, mimo tego, że zajebiście się cieszę, że nie wygrałam to porażka boli. A najbardziej bolą pierdolone znajomości innych i załatwianie różnymi kanałami coraz bardziej „czystych” spraw.

 

Poza tym mam martwy punkt. Zero konkretów na przyszłość, dużo planów i brak najmniejszej chęci zrobienia czegokolwiek żeby cokolwiek zaczęło się dziać… (to się chyba nazywa motywacja - znou ten slownik). Porażka.

 

Czuję się jak porzucona nastolatka (chociaz to powinno mnie budowac w końcu już stara dupa jestem a ciagle nie zapominam jak sie czuje natolatka). Nikt o mnie nie dba, chociaż ludzie, dookoła co chwile zapewniają mnie o swojej przyjaźni.... buuuu Ja tez już się staram nie dbać o innych, co mi zresztą mało wychodzi… Nie mam możliwości pomóc komuś bliskiemu to mnie wkurwia strasznie. Chyba dla dowartościowania siebie nie mogę zrozumieć, dlaczego nie mogę codziennie słyszeć, jaka jestem wspaniała i cudowna - bo przecież taka jestem. Zaczyna mi brakować mojej wyrozumiałości, którą powoli zastępują inne uczucia(słownik po raz trzeci). I najchętniej spakowałabym jedną, małą walizkę i poleciała na koniec świata żeby tam uciekać przed życiem. Jak zawsze… Jest też szansa że to nie ucieczka tylko potrzeba pogrzania dupy na plaży bo zimno jak cholera.

 

No cóż.. jest 3.53 i musze przyznać w końcu że jestem samotna… samotna jak diabli a do tego robię się zgorzkniała… zajebista perspektywa :)))) Przy takim obrocie spraw mogę sobie te dwa fakultety w dupę wsadzić i w takim analnym splocie iść po raz kolejny położyć głowę na twardej poduszce i spróbować zasnąć… co zaraz uczynię :))) (Chociaż w zasadzie dwa fakultety i dwie... :)) ide już lepiej spac bo zaczne jeszcze wieksze głupoty niż wyżej pisać :)) ) Obudzę się koło południa i zacznę nowe życie… jak codziennie :))) Tylko będzie trochę lepsze niż to dzisiejsze. Ech… ale mnie dorwało i kto by pomyślał że w tym wieku można jeszcze bloga pisać o złym dniu :)))

 

Takie to życie zaskakujące... :))

 

Pani psycholog... i pomyśleć że ludzie przychodzą do mnie z problemami :))))

gaja : :