Jest coś takiego w życiu kobiety, że jak jej się wszystko kurewsko posypie, od zdrowia, przez karierę do czegoś hucznie nazywanego uczuciami to przewracając się z boku na bok i trzymając głowę na za twardej poduszce postanawia napisać kilka słów o dość dziwnej porze i mało uchwytnym sensie. Chujowo się nie może zasnąć nawet w satynowej pościeli... chociaż pani w sklepie była innego zdania.
Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy zrobiłam się za bardzo wyrozumiała. Zaczęłam tak zajebiście rozumieć innych, że olałam wszystkie swoje zmartwienia, na rzecz małej awantury od czasu do czasu i zaciskania zębów z bólu istnienia w czasie pozostałym. Awantury były małe, tłamszone moim największym atutem a zarazem mechanizmem obronnym – poczuciem humoru. (skrzywienie zawodowe z tymi mechanizmami obronnymi, emocjami i innymi słowami ze slownika mlodego psychologa) Potem dużo się działo, ja wpadałam coraz głębiej a świat oddalał się ode mnie coraz mocniej i mocniej…. Od czasu do czasu ściągało mnie na ziemię poczucie obowiązku (i pierdolneło w pysk ze dwa razy), nowe odcinki „gotowych na wszystko”, i rachunki do zapłacenia w moim nowym, pięknym mieszkaniu - to chyba tyle. Niemniej jednak trzeba przyznać, że czułam się w tym wszystkim dość gówniano. W miesiącach jesiennych, mobilizowała mnie praca – teraz nie mobilizuje mnie nic. Postanowiłam zalozyć klub anonimowych niepracujących lub dzilnie unikajacych pracy. I uwazam że to zajebisty pomysł.
Dzisiaj przegrałam z tym, co mogłoby mnie mobilizować, nie wygrałam konkursu. No i strasznie mi sie przykro zrobiło, tak przykro ze musialam iści do kosmetyczki i wydac te ciężko unikanim pracy zarobione pieniądze. Żeby nie było tak prosto – bo przecież jestem w 100% kobietą – bardzo mnie cieszy że konkursu nie wygrałam, bo wsadzenie siebie na rok w jakiś projekt którego musiałabym się kurczowo trzymać było absolutnie bez sensu pomysłem i chyba wpadłam na niego po pijaku. Smycz nie dla mnie... raczej kolczatka :)) Niemniej jednak, mimo tego, że zajebiście się cieszę, że nie wygrałam to porażka boli. A najbardziej bolą pierdolone znajomości innych i załatwianie różnymi kanałami coraz bardziej „czystych” spraw.
Poza tym mam martwy punkt. Zero konkretów na przyszłość, dużo planów i brak najmniejszej chęci zrobienia czegokolwiek żeby cokolwiek zaczęło się dziać… (to się chyba nazywa motywacja - znou ten slownik). Porażka.
Czuję się jak porzucona nastolatka (chociaz to powinno mnie budowac w końcu już stara dupa jestem a ciagle nie zapominam jak sie czuje natolatka). Nikt o mnie nie dba, chociaż ludzie, dookoła co chwile zapewniają mnie o swojej przyjaźni.... buuuu Ja tez już się staram nie dbać o innych, co mi zresztą mało wychodzi… Nie mam możliwości pomóc komuś bliskiemu to mnie wkurwia strasznie. Chyba dla dowartościowania siebie nie mogę zrozumieć, dlaczego nie mogę codziennie słyszeć, jaka jestem wspaniała i cudowna - bo przecież taka jestem. Zaczyna mi brakować mojej wyrozumiałości, którą powoli zastępują inne uczucia(słownik po raz trzeci). I najchętniej spakowałabym jedną, małą walizkę i poleciała na koniec świata żeby tam uciekać przed życiem. Jak zawsze… Jest też szansa że to nie ucieczka tylko potrzeba pogrzania dupy na plaży bo zimno jak cholera.
No cóż.. jest 3.53 i musze przyznać w końcu że jestem samotna… samotna jak diabli a do tego robię się zgorzkniała… zajebista perspektywa :)))) Przy takim obrocie spraw mogę sobie te dwa fakultety w dupę wsadzić i w takim analnym splocie iść po raz kolejny położyć głowę na twardej poduszce i spróbować zasnąć… co zaraz uczynię :))) (Chociaż w zasadzie dwa fakultety i dwie... :)) ide już lepiej spac bo zaczne jeszcze wieksze głupoty niż wyżej pisać :)) ) Obudzę się koło południa i zacznę nowe życie… jak codziennie :))) Tylko będzie trochę lepsze niż to dzisiejsze. Ech… ale mnie dorwało i kto by pomyślał że w tym wieku można jeszcze bloga pisać o złym dniu :)))
Takie to życie zaskakujące... :))
Pani psycholog... i pomyśleć że ludzie przychodzą do mnie z problemami :))))